niedziela, 7 września 2014

Rodzina i miasto



Jeżeli chodzi o matching, to nie trwało to u mnie zbyt długo. Rodzina, u której obecnie mieszkam, była do mnie dopasowana, jako pierwsza. Nie musiałam dalej szukać, ponieważ przypadliśmy sobie do gustu. 

U kogo ? Gdzie ? Jak ?!
Mieszkam na przedmieściach Nowego Jorku, na Long Island. Do Manhattanu mam 45 minut podmiejskim pociągiem. Uważam, że lokalizacja jest bardzo przyjemna, a miasto, w którym mieszkam – jak z filmu. Mamy ogromneee centrum handlowe (drugie jest w budowie), kilka klubów golfowych, publiczny basen, boiska do wszelkich gier, wielki uniwersytet, kilka parków. Przy jednej z ulic znajduje się Starbucks (najbardziej oblegany w całym mieście, chociaż mamy  ich więcej), Dunkin Donuts, kilka barów, restauracje, małe sklepiki. Mamy tu od cholery fastfoodów, mniejszych i większych domów handlowych, sporo siłowni, kilka kin, do tego wielkie supermarkety typu TARGET, walmart etc. Domy są piękne, wszystko jest „na bogato” i wygląda, jak z bajki.
Nasz dom (dom to mało powiedziane … wieeelka hawira, aż szczęka opada !) stoi samotnie w ślepej uliczce przy polu golfowym, więc widoki z okna są rewelacyjne i nikt obcy się tu nie kręci. Nie ma to, jak obejrzeć rozgrywkę golfa, siorbiąc kawę o poranku.  
                                                                                                                                                       
Mieszkam u małżeństwa z trójką uroczych córek. Bliźniaczki (Alexis i Kaitlyn) mają 4 lata, natomiast starsza – Samantha  – 6 lat. Nie spotyka się tak szczęśliwych i pełnych optymizmu dzieci. Przynajmniej ja wcześniej nie spotkałam. Wiadomo, czasami dziewczynki się kłócą i chcą się bić, ale nie trwa to dłużej niż 3 minuty. Moja praca nie jest dzięki temu skomplikowana. Dzieciaki mają w sobie tyle entuzjazmu, a głowy aż kipią im od pomysłów, że do tej pory ani razu nie musiałam wykorzystywać swojej inwencji twórczej do zorganizowania nam zabawy. Rodzice są bardzo sympatyczni, troskliwi, zabawni. Nie chcę zapeszać, ale przez ten krótki czas, jak tu mieszkam, ani razu nie poczułam się źle. Czuję się, jak w rodzinie. Dziewczynki mówią, że mnie kochają, tulą się do mnie, traktują, jak starszą siostrę. Rodzice dopytują, czy wszystko ok, czy czegoś potrzebuję, zabierają mnie ze sobą do restauracji, do rodziny, czy znajomych i ciągle powtarzają, żebym czuła się, jak u siebie.

Aby nie pominąć ważnego szczegółu – mamy w domu 10letniego psa – Dakotę. Zwierzak jest przezabawny, wystarczy, że spojrzę na nią o poranku i gęba mi się cieszy. Nie, żeby była jakaś koślawa, czy coś. Nic z tych rzeczy. Po prostu „uśmiecha się” i „mówi” w taki sposób, jakby wszystko rozumiała. Rozkłada mnie na łopatki swoim zachowaniem :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz