niedziela, 26 października 2014

Shake Shack, polskie delikatesy i lazy night z frytkami.



W piątek zjadłam kolację w restauracji o zacnej nazwie „Shake Shack” . Tracy już jakiś czas temu mówiła, że powinnam spróbować ich burgerów, a że akurat byłam w okolicy i mój żołądek krzyczał, że umiera, postanowiłam zjeść właśnie tam. Ludzi w lokalu – zatrzęsienie !  Ale jedzenie… matuchnooo, w życiu nie jadłam tak pysznego burgera ! Bułka była tak miękka, że można ją gryźć ustami, mięso lekko słodkie i idealnie wysmażone, soczyste, natomiast największą robotę robił chyba sos … to dzięki niemu kanapka była tak kremowa w smaku i wręcz rozpływała się w ustach (jak tofu Ady hahahaha). Niestety nie byłam zadowolona z frytek. Były bardzo tłuste i bez przypraw. Następnym razem zdecydowanie zrezygnuję z napoju i frytek, a wezmę po prostu dwa burgery. Ceny normalne – Shack Burger 4,95$ , frytki 2,90$, a napój (cola zero) 2,05$. Do tego 0,86$ podatku, więc w sumie najadłam się za 10,76$ . 


iphone 4s robi paskudne zdjęcia w ciemnych pomieszczeniach ... następnym razem pofatyguję się i pogrzebię dłużej w torebce w poszukiwaniu 5, bo aż wstyd tak paskudne zdjęcia wstawiać. 


słomki, musztarda, ketchup, majonez, słodziki, cukier, sól oraz woda 





W sobotę natomiast udałam się na Queens, by nadać paczkę do Polski. Była to moja pierwsza większa wyprawa samochodem –  17 mil -  i okazała się sukcesem. Powiem wam, że jadąc przed siebie trasą szybkiego ruchu z otwartymi oknami, czując, jak sympatycznie słoneczko przygrzewa i widząc przed sobą panoramę Manhattanu – poczułam się cholernie szczęśliwa. Ten widok zobaczyłam po raz pierwszy udając się do NYC z grupą au pair z St. John’s University. Wtedy wszyscy byli podjarani i piszczeli, robili zdjęcia … teraz, pomimo tego, że już kilka razy na Manhattanie byłam, znowu miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia. Coś pięknego. 

Po nadaniu paczki zaszłam do polskiego sklepu. Poczułam się tak… egzotycznie :D hhahaha. Kupiłam przecier z ogórków kwaszonych, to może ogórkową któregoś dnia zrobię.Wieczorem poznałam kilka nowych dziewczyn, ponieważ miałyśmy spotkanie z naszą LCC. Wracając do domu zajechałam po raz kolejny po burgera, tym razem do innej knajpy, wzięłam kolację na wynos i rozwaliłam się przed telewizorem z najlepszymi frytkami na świecie, oglądając "Pokojówkę na Manhattanie" oraz "Dom nad jeziorem". Ahhh, uwielbiam to, że tutaj w telewizji leci tyle filmów, że ciężko się zdecydować, na co tak naprawdę mam ochotę. !




 piękna jesień przed domem :)



środa, 22 października 2014

Kino i nudna niedziela.



Kino w Garden City w zasadzie troszkę różni się od tego w Warszawie. Przede wszystkim sale są mniejsze – wysoookie i wąskie. Ekran zajmuje prawie całą szerokość pomieszczenia. Samo kino jest oddzielną częścią centrum handlowego i ma dosłownie kilka sal. Nie mam pojęcia, ile krzeseł mieści się w takiej sali, ale na pewno nie tyle, ile u nas. Drugą rzeczą, jaka mnie zdziwiła jest jedzenie … u nas je się nachosy, popcorn, lub jakiś mix orzeszków. Tutaj możemy zamówić to samo, ale do wyboru mamy też normalne jedzenie, jak w barze – hamburgery, zestawy z hot dogami, frytki.  Warto też omówić stół z dodatkami, jakie możemy sobie za darmo wziąć po zakupie przekąsek – sól, ketchup, musztarda i… roztopione masło. Tak, na brzegu stołu stoi maszyna, z której lejemy sobie roztopione masło na popcorn. Nie chcę wiedzieć, ile kalorii przeciętny widz przyswaja przy jedzeniu dużego popcornu zalanego dodatkowym tłuszczem.   
Ceny za sam seans są całkiem przystępne – rano bilet dla osoby dorosłej kosztuje 6$, po południu 9$, natomiast wieczorem 11$. Na ich zarobki, to naprawdę grosze. Gorzej z jedzeniem, ponieważ za zwykłe nachosy z dipem serowym i duży napój zapłaciłam 14$ !  O zgrozo, ale w Polsce też się srogo płaci za jedzenie w kinie, więc nie ma co marudzić. W dodatku wystarczyło mi tego do końca filmu, chociaż jadłam cały czas.

Właaaśnie, nie powiedziałam, jaki film wybrałam ! Poszłyśmy z Livią na „The best of me” – jak każda historia napisana przez Nicholasa Sparksa – łzawa, jak jasna cholera. Ja wiedziałam, że będę ryczała, bo na wszystkich ekranizacjach jego powieści płaczę… ale nie spodziewałam się, że aż tak. Mimo wszystko bardzo mi się podobało, lubię taki klimat i polecam.

Po wyjściu z seansu zaszłyśmy do centrum handlowego, ponieważ „jak już jesteśmy na miejscu, to można popatrzeć” . Patrzenie jak zawsze zakończyło się uszczerbkiem na moim koncie, ale kupiłam sobie bardzo wygodne buty na koturnie, o których od dawna myślałam. Były na przecenie ze 190$ na 120$, do tego dokupiłam dwie paczki skarpet w cenie jednej (10$) i wyszłam w pełni zadowolona.  Tak więc sobota upłynęła ciekawie, natomiast niedzielę przesiedziałam w domu. Z nudów nawet nakręciłam vlog pt „10 rzeczy, które zdziwiły mnie po przyjeździe do USA” . Owoc całodziennej nudy.  

Ania kupująca bilet przed wejściem do budynku - tak, jak na filmach :D 





Ma jedzenie, to cieszy michę...

omnomnom...

moje nowe bucisze. 

no i ten nieszczęsny vlog, z którego sama się śmieję :D

piątek, 17 października 2014

Nowe vlogi z NYC

Ubiegły weekend (11 i 12/10) był baaardzo intensywny. Przyjechała do mnie Aduuu z Connecticut, całą sobotę spędziłyśmy spacerując po Manhattanie, natomiast niedzielę - po Brooklynie. Fizycznie padłam, natomiast w kwestii psychiki - naładowałam swoje baterie na 100%. Zwiedziłyśmy kilka ciekawych miejsc - np. Grand Central Terminal, 9/11 memorial , Brooklyn Bridge, Musem of Sex, czy China Town.
Lepiej tego weekendu się chyba spędzić nie dało. :) Zamieszczam kilka zdjęć oraz 3 vlogi, które nakręciłyśmy. Enjoy !













VLOGI !



poniedziałek, 6 października 2014

Fall Family Festival



Sobotę spędziłam standardowo – w centrum handlowym i na siłowni. Muszę się pochwalić, iż wydałam jedynie 17$ i to na rzeczy, które naprawdę były mi potrzebne (czyt. zapinka do roweru i lunch). Ah – jeszcze doprowadziłam do porządku rower, który znalazłam w garażu.
W niedzielę pojechałam z moją host rodziną na Fall Family Festival do sąsiedniego miasta. Nie powiem, że mnie to zachwyciło, ponieważ przewidziano atrakcje jedynie  dla dzieci, ale czas na pewno spędziłam przyjemniej, niż siedząc w domu i oglądając tv. Pospacerowałam tam kilka godzin po ogrodach. Impreza miała miejsce w parku stanowym, który kiedyś należał do jakiejś bogatej rodziny.  Od groma przestrzeni, szklarni z roślinami, a w centrum villa w 70% oryginalnie umeblowana. Fajnie było pochodzić po tych wszystkich pokojach,  pooglądać zdjęcia ludzi, którzy tam mieszkali w XX wieku. Dla mnie właśnie ten dom był największą atrakcją.  Między babeczką oprowadzającą, a Alexis wywiązał się dialog :

- to był ulubiony pokój pani Coe. Spędzała tu wiele czasu, podoba Ci się ?
-  tak. Ale czemu ona tu już nie mieszka?
- ponieważ umarła dawno temu. Jest w niebie… <chwila namysłu> miejmy taką nadzieję.

No właśnie, miejmy taką nadzieję :D

Wracając wstąpiliśmy do ulubionej restauracji Davida – Passione . Bardzo elegancka, a jedzenie (włoskie) wyśmienite. Tak naprawdę po zjedzeniu przystawek miałam dość. Zaserwowali nam koszyczek z pieczywem z rodzynkami i orzechami, bułeczkami z ciasta na pizzę oraz z małymi kawałkami pizzy i słoiczkiem oliwek. Ja i Tracy wzięłyśmy do tego smażone krążki z kalmarów z gorącym sosem pomidorowym. Na główne danie wybrałam grillowanego łososia podanego na fasolce z suszonymi pomidorami, z pieczonym czosnkiem i liśćmi szpinaku. Przepyszne, nigdy nie jadłam tak rewelacyjnie zgrillowanego łososia. 
Po całym dniu po prostu padłam i nawet nie wiem, kiedy usnęłam. 




ja bym nie mogła tam mieszkać ... zbyt upiornie i ciemno.