poniedziałek, 8 grudnia 2014

Mamy w domu elfa !!!



“The Elf on the Shelf” to książka wydana w 2005 roku wyjaśniająca, w jaki sposób Święty Mikołaj dowiaduje się, czy dzieci były grzeczne i czy zasługują na prezenty pod choinką. W jaki sposób to wszystko się odbywa ? Otóż do każdego domu wysłany zostaje mały elf, który obserwuje dzieciaki w czasie od Święta Dziękczynienia, aż do Bożego Narodzenia i co wieczór zdaje relację Świętemu Mikołajowi. Dzieci widzą elfa każdego dnia w innym miejscu, jednak nie mogą go dotknąć… W książce chłopiec, który nie wierzy w Mikołaja, dotyka elfa, a wtedy ten traci swoją moc i nie może wrócić do domu. Historia fajna,  nieprawdaż ? Na podstawie książki został stworzony też film, tradycja elfa w domu bardzo silnie się tu zakorzeniła i każdy rodzic kupuje książkę wraz z małym elfem dla swoich pociech (oczywiście dzieciaki nie wiedzą, że elf jest w zestawie haha). Obecnie w sklepach można kupić też masę ubranek dla elfów, by troszkę zmienić ich wizerunek. Co roku dzieciaki nazywają swojego elfa inaczej. Nie wiadomo też, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka (dziewczynka to chłopiec w spódniczce :D ).  U nas w tym roku pojawiła się urocza Snowflake, która co kilka dni zmienia ciuchy, ponieważ mamy dla niej ze trzy spódniczki, bezrękawnik i szalik. Każdego ranka, dziewczynki wstają z łóżek i biegają po domu w poszukiwaniu swojego elfa, który codziennie siedzi w innym miejscu.  Czasami, gdy są niegrzeczne, staram się przywołać je do porządku przypominając, że elf je obserwuje i wszystko przekaże Mikołajowi, jednak szczerze Wam powiem, że jakoś specjalnie to to nie działa … :D Dobrze wiedzą, że i tak dostaną prezenty. Szczwane bestie ! :D 







poniedziałek, 1 grudnia 2014

Thanksgiving !



Zeszły tydzień był dla mnie masakrycznie trudny. Dziewczynki były chore, godzin pracy więcej, niż zawsze, stawałam na rzęsach, chciałam wyć do gwiazd, do tego PMS, więc miałam ochotę się schować do szafy i powiedzieć, że mnie nie ma, że się zgubiłam, wyjechałam , cokolwiek … Jednakże przetrwałam, wciąż żyję i z nowym tygodniem mam się lepiej.:))

W czwartek wstałam o 6 rano, żeby pojechać do miasta zobaczyć coroczną paradę Macy’s z okazji święta Dziękczynienia. Tłok, smród, do tego mróz nie do wytrzymania. Na domiar złego zgubiłam bransoletkę, którą dostałam od mojej mamy przed wyjazdem, wiec do wkurwienia dołączył smutek. Parada sama w sobie była świetna. W życiu nie widziałam czegoś podobnego, jednak po godzinie stamtąd uciekłam, ponieważ miałam wrażenie, że za chwilę zamarznę. Musiałam się przemęczyć, ze względu na to, że było to moje pierwsze święto dziękczynienia w życiu i po prostu bym sobie nie darowała, gdybym tam nie pojechała.  Po powrocie do domu chwilę odpoczęłam, przebrałam się i udałam się do nowego domu rodziców mojego host taty. Na szczęście mieszkają po drugiej stornie pola golfowego, więc są to może 3 minuty drogi samochodem. Kolację zjedliśmy w małym, ale bardzo zżytym gronie – dziadkowie, prababcia (Polka!), moi host rodzice, dziewczynki i ja. No i oczywiście Dakota (pies), która jest traktowana, jak członek rodziny !  Był indyk, były warzywa, były ciasta, nawet kieliszek wina. Przed rozpoczęciem jedzenia każdy musiał powiedzieć, za co jest wdzięczny :) jedni dziękowali za zdrowie, inni za wspaniałą rodzinę, ja natomiast jestem wdzięczna za ten rok ...  za to, że spełniam swoje marzenia, że jestem szczęśliwsza, niż kiedykolwiek, że nawet, gdy mam trudne dni, czuję się po prostu spełniona. Podczas tej kolacji niewątpliwie odpoczęłam psychicznie … pośmiałam się, pogadałam i czułam się, jak w rodzinie. Bardzo pozytywnie !

Jeżeli ktoś się orientuje, to w piątek po święcie dziękczynienia jest tzw „Black Friday”, czytaj:  wieeeelkie wyprzedaże. Co lepsze, czarny piątek zaczyna się już w czwartek wieczorem haha. Ok 22:00 udałyśmy się z Livią do centrum handlowego, kupiłyśmy pierwsze prezenty gwiazdkowe, trochę ubrań…. Do domu wróciłam po 1:00 w nocy obładowana siatami i ze zdecydowanie lżejszym portfelem. Następnego dnia wieczorem pojechałyśmy jeszcze do Targetu, gdzie znowu kupiłam trochę ubrań… jak tu sobie odmówić, gdy sweter, który normalnie kosztuje 42$ nagle możesz nabyć  za 17$, koszulę z 35$ za 9$, koszulki po 7$ … po prostu nie dało się przejść obok tego obojętnie. Ponadto zakupy mnie uszczęśliwiają, a musiałam się jakoś zadowolić po trudnym tygodniu. Najgorsze jest to, że wciąż mam masę prezentów do kupienia, wciąż muszę kupić sobie kurtkę oraz buty na zimę, powinnam też odłożyć na jakieś wakacje, a tu bieda w oczy zagląda…  niecałe 300$ na koncie, co robić ? Jak żyć? Muszę czekać do czwartku na wypłatę i kupować wszystko stopniowo.

By zakończyć optymistycznie – w sobotę wieczorem do mojego pokoju zapukał David (mój host tata) z xboxem 360 pod pachą oraz wieeelkim pudłem z grami, padami, kinectem etc  i zapytał, czy potrzebuję pomocy przy podłączeniu tego cuda do mojego telewizora ! W czwartek wspominałam, że może uzbieram kasę na xboxa, bo chciałabym pograć, a że on ma dwa xboxy , postanowił wstawić mi jednego do pokoju ^^ Best host dad ever !


... było też tradycyjne oglądanie futbolu amerykańskiego !



 <33333

a tu macie vloga z parady :)
 

niedziela, 23 listopada 2014

Słodkie lenistwo, kino i wszystko po trochu !



Witam !!! Troszkę ostatnio przycichłam, aczkolwiek w czwartek mamy Święto Dziękczynienia, więc niewątpliwie jakaś notka zawita na zapomnianym, zakurzonym blogu haha .

Nie mogę się usprawiedliwić tym, że jestem zarobiona, ale troszkę się rozleniwiłam. Od dwóch dni planuję zagrać w simsy, albo w końcu dokończyć „50 Shades of Gray” i na planach się kończy, bo finalnie leżę w łóżku i patrzę w sufit.
Poznałam ostatnio sporo nowych osób – kilka au pair z mojego miasteczka oraz garstkę tutejszej młodzieży, więc praktycznie codziennie gdzieś wychodzę. Nawet siłownia poszła w odstawkę, z czego wcale się nie cieszę, bo bywam tam może dwa razy w tygodniu, a w restauracjach - każdego dnia :D  Słodkie lenistwooo… Dla przykładu dziś wróciłam do domu o 5 nad ranem, spałam do 13:00, do teraz (17:40) siedzę w piżamie i odpoczywam, aczkolwiek muszę się powoli zbierać, bo umówiłam się z dziewczynami na kolację w Cheesecake Factory.

Ostatnio byłam też w kinie na „Beyond the Lights” oraz wczoraj - na trzeciej części Igrzysk Śmierci – „Mockingjay: part 1” . Oba filmy bardzo fajne. W zasadzie mam wrażenie, że ten pierwszy został lepiej ukazany w trailerze, ale i tak bardzo miło się go oglądało. Po wczorajszym wyjściu z sensu kątem oka oglądałam koncert Jessego McCartneya oraz wieeelką, pięknie udekorowaną choinkę w centrum handlowym, które do złudzenia przypominało mi outlet w Piasecznie pod Warszawą !  Śpiewałyśmy z dziewczynami „All I Want for Christmas is You” i pomimo tego, że mamy listopad, poczułam po raz pierwszy w tym roku świąteczną atmosferę J Amerykanie kochają święta i zaczynają stroić domy, sklepy, zakładać świąteczne swetry, piec ciasteczka – bardzo wcześnie. Mi się to podoba, jest tak optymistycznie i ciepło ! ^^ W Starbucksie mamy już świąteczne kubeczki ! <soExcited> Czuję, że muszę sobie kupić wielki sweter z reniferem …oraz cały outfit na zimę, ponieważ wieczorami zamieniam się w kostkę lodu !


Dla tych, którzy chcą być jeszcze bardziej na bieżąco z całym moim jedzeniem, wychodzeniem, spotkaniami itp - zapraszam na Snapchata ! Mój login to : ancys94 . Codziennie dodaję jakieś snapy do historii, więc jeżeli ktoś jest zainteresowany - witam z otwartymi ramionami haha :D

czwartek, 13 listopada 2014

Koncert The Pretty Reckless !



 8 listopada przyjechała do mnie moja Grażyna z Connecticut (Ada!), dzień spędziłyśmy bardzo miło, bo jedząc. Najpierw lunch w naprawdę świetnej „Famous Famiglia Pizzeria” na Manhattanie (pół lokalu w autografach i zdjęciach znanych ludzi! fartownie usadziłyśmy się pomiędzy Adamem Sandlerem, a drzwiami do męskiej toalety!), następnie cannoli i sernik w jakiejś kawiarni. Po doładowaniu się energetycznym, przeszłyśmy na Times Square, gdzie mieści się Best Buy Theatre. 

Powiem Wam, że dobry rok wyczekiwałam dnia, w którym będę mogła zobaczyć The Pretty Reckless i wspaniałą Taylor Momsen na żywo. Jak bardzo się ucieszyłam, gdy jeszcze w lipcu zobaczyłam, że grają w Nowym Yorku. Brak słów. Kupiłyśmy bilety VIP po 100$ za sztukę na dwa miesiące przed. 

O godzinie 6:00 zostałyśmy zabrane bocznym wejściem (razem z milionem innych osób) na spotkanie z zespołem. Całe dwie minuty w towarzystwie kobiety moich marzeń – umarłam. Zamieniłam kilka słów z basistą, powiedziałam Taylor, jak piękna jest w moich oczach, zrobiliśmy fotkę (na którą wciąż czekam!) i po szczęściu. Myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej, wspaniałe uczucie. Po wyjściu z pomieszczenia, gdzie siedział zespół, dostałyśmy koszulki, opaski na rękę z logo zespołu oraz plakaty z autografami i zabrano nas na główną salę, gdzie miałyśmy chwilę, by ustawić się przy samych barierkach. No dobra, przed nami stały jeszcze jakieś dwa karakany z tłustymi włosami, ale nam nie zasłaniały, bo my wysokie dziewczyny jesteśmy. Przynajmniej amortyzowały uderzanie o barierki.

Przed koncertem TPR były jeszcze dwa suporty – jeden beznadziejny, drugi – Adelitas Way - świetny ! Wokalista porwał tłum, laski szalały, staniki latały, prawdziwy rock’n’roll. O 23:00, kiedy selekcja naturalna zrobiła swoje i kilka osób zostało wyniesionych z sali nieprzytomnych , nareszcie doczekaliśmy się gwiazdy wieczoru ;) Jako VIPy miałyśmy to szczęście, że obsługa koncertu nas poiła zimną wodą, bo gdyby nie to, zapewne nas też by wynieśli. Było potwornie gorąco, duszno, a tłum napierał na nas, jak głupi. W dodatku sporo osób uskuteczniało tzw "crowd surfing", czyli rzucanie się w tłum, który niesie ich pod scenę.  Jakaś gruba bijacz spadła mi na głowę i walczyłam z potwornym bólem szyi przez kolejne 3 dni. Ostatecznie jednak miałam w nosie, że jestem cała mokra od potu (mojego, innych, wszystko jedno…), że moje włosy wyglądają, jakby ktoś nimi umył podłogę, a moje nogi nie dają rady dłużej stać w pionie. Kiedy zobaczyłam Taylor centralnie przede mną, żaden ból już nie miał znaczenia. Zespół ma ogromne pokłady energii, a głos Tay powala na kolana. Byłam podjarana, szczęśliwa i nikt mi tych wspaniałych wspomnień nie odbierze. Koncert skończył się po północy. 

Następnego dnia obudziłam się ze zdartym gardłem i z katarem, z którym do tej pory walczę… ale było cudownie <3 Kolejne marzenie spełnione !!! Zdjęcie z zespołem wstawię za kilka dni, jak się go w końcu doczekam...









 na koniec tak czysto :D

 i my takie piękne i rześkie...





piątek, 7 listopada 2014

Moje pierwsze Halloween !!


W USA Halloween obchodzone jest z wielkim rozmachem. Domy ociekają sztucznymi pajęczynami, pająkami, szkieletami i innymi dekoracjami już na miesiąc przed . Swoją drogą muszę przyznać, że Amerykanie mają bzika na punkcie dekorowania domów … Ze względu na to, iż była to moja jedyna szansa, by doświadczyć tego wszystkie na własnej skórze po raz pierwszy w życiu, postanowiłam się przebrać i iść razem z dziewczynkami na „trick or treat”, czyli popularne „cukierek, albo psikus”, zamiast na jakąś imprezę. Zawsze myślałam, że te cukierki zbiera się wieczorem, tymczasem młodsze dzieci rozpoczynają chodzenie po domach ok 15:00.
Stroje dziewczynek były gotowe od kilku dni. Samatha przebrała się za Elsę, Katie … również za Elsę (co trzecia dziewczynka miała  to samo przebranie… jakaś paranoja), natomiast Alexis była najsłodszą czarownicą, jaką kiedykolwiek widziałam. Ja zrobiłam swoje przebranie za naprawdę małe pieniądze, ponieważ po prostu kupiłam paczkę żelatyny, butelkę gliceryny i paletkę z dziwnymi kolorami do charakteryzacji oraz bluzę za 4$, którą porwałam i wymalowałam plakatówkami.  W 20 minut przemieniłam się w zombie ! Dziewczynki niestety nie zareagowały za dobrze, ponieważ bały się, jak jasna cholera. Sam płakała przez dobre pół godziny i nie chciała na mnie nawet spojrzeć. Bliźniaczkom o wiele łatwiej było uświadomić, że to tylko maska i że pod całą tą żelatyną wyglądam tak samo, jak zawsze. 

O godzinie 15:45 wyruszyłyśmy razem z rodzicami i masą innych dzieci na zbieranie cukierków. Mam wrażenie, że wyglądałam, jak upośledzona biegając podekscytowana z 6 latkami i stojąc w kolejkach po słodycze. Moi towarzysze sięgali mi do biodra … bałam się, że nikt nie będzie mi chciał wrzucać cukierków do torby, ale ludzie okazali się baaardzo przyjaźnie nastawieni nawet do tak „dużego dziecka”, jak ja. Pytali o moje przebranie, robili mi zdjęcia, wołali rodzinę, by mnie zobaczyli, prawili mi komplementy. Czułam się baaaardzo miło ! Uzbierałam sporo słodyczy :) Wieczorem miałyśmy jechać z Livią na paradę na Manhattanie, jednak nie wyrobiłyśmy się na pociąg i postanowiłyśmy sobie odpuścić i po prostu iść po raz kolejny na Trick or Treat. Dołączyła do nas również moja nowa amerykańska koleżanka ( ;) ),  którą poznałam przez Internet. Także zombie, kościotrup oraz sexowna motocyklistka wyruszyły na zbieranie cukierków już po ciemku i ku memu zdziwieniu ludzie wciąż byli pozytywnie nastawieni, pomimo tego, że jesteśmy troszkę za stare na tą tradycję. Wieczór zakończyłyśmy jedząc burgery w Five Guys, po powrocie do domu okazało się, że mam zapas słodyczy na pół roku :D przyjemnie ! Zbyt wielu zdjęć  z tego wydarzenia niestety nie mam, ponieważ byłam zbyt pochłonięta bieganiem za słodyczami … 



tyyyyle dobroci !