Zeszły tydzień był dla mnie masakrycznie trudny. Dziewczynki
były chore, godzin pracy więcej, niż zawsze, stawałam na rzęsach, chciałam wyć
do gwiazd, do tego PMS, więc miałam ochotę się schować do szafy i powiedzieć,
że mnie nie ma, że się zgubiłam, wyjechałam , cokolwiek … Jednakże przetrwałam,
wciąż żyję i z nowym tygodniem mam się lepiej.:))
W czwartek wstałam o 6 rano, żeby pojechać do miasta zobaczyć
coroczną paradę Macy’s z okazji święta Dziękczynienia. Tłok, smród, do tego
mróz nie do wytrzymania. Na domiar złego zgubiłam bransoletkę, którą dostałam
od mojej mamy przed wyjazdem, wiec do wkurwienia dołączył smutek. Parada sama w
sobie była świetna. W życiu nie widziałam czegoś podobnego, jednak po godzinie
stamtąd uciekłam, ponieważ miałam wrażenie, że za chwilę zamarznę. Musiałam się
przemęczyć, ze względu na to, że było to moje pierwsze święto dziękczynienia w
życiu i po prostu bym sobie nie darowała, gdybym tam nie pojechała. Po powrocie do domu chwilę odpoczęłam,
przebrałam się i udałam się do nowego domu rodziców mojego host taty. Na
szczęście mieszkają po drugiej stornie pola golfowego, więc są to może 3 minuty
drogi samochodem. Kolację zjedliśmy w małym, ale bardzo zżytym gronie –
dziadkowie, prababcia (Polka!), moi host rodzice, dziewczynki i ja. No i
oczywiście Dakota (pies), która jest traktowana, jak członek rodziny ! Był indyk, były warzywa, były ciasta, nawet
kieliszek wina. Przed rozpoczęciem jedzenia każdy musiał powiedzieć, za co jest wdzięczny :) jedni dziękowali za zdrowie, inni za wspaniałą rodzinę, ja natomiast jestem wdzięczna za ten rok ... za to, że spełniam swoje marzenia, że jestem szczęśliwsza, niż kiedykolwiek, że nawet, gdy mam trudne dni, czuję się po prostu spełniona. Podczas tej kolacji niewątpliwie odpoczęłam psychicznie …
pośmiałam się, pogadałam i czułam się, jak w rodzinie. Bardzo pozytywnie !
Jeżeli ktoś się orientuje, to w piątek po święcie
dziękczynienia jest tzw „Black Friday”, czytaj: wieeeelkie wyprzedaże. Co lepsze, czarny
piątek zaczyna się już w czwartek wieczorem haha. Ok 22:00 udałyśmy się z Livią
do centrum handlowego, kupiłyśmy pierwsze prezenty gwiazdkowe, trochę ubrań….
Do domu wróciłam po 1:00 w nocy obładowana siatami i ze zdecydowanie lżejszym
portfelem. Następnego dnia wieczorem pojechałyśmy jeszcze do Targetu, gdzie
znowu kupiłam trochę ubrań… jak tu sobie odmówić, gdy sweter, który normalnie
kosztuje 42$ nagle możesz nabyć za 17$,
koszulę z 35$ za 9$, koszulki po 7$ … po prostu nie dało się przejść obok tego
obojętnie. Ponadto zakupy mnie uszczęśliwiają, a musiałam się jakoś zadowolić
po trudnym tygodniu. Najgorsze jest to, że wciąż mam masę prezentów do
kupienia, wciąż muszę kupić sobie kurtkę oraz buty na zimę, powinnam też odłożyć
na jakieś wakacje, a tu bieda w oczy zagląda… niecałe 300$ na koncie, co robić ? Jak żyć?
Muszę czekać do czwartku na wypłatę i kupować wszystko stopniowo.
By zakończyć optymistycznie – w sobotę wieczorem do mojego
pokoju zapukał David (mój host tata) z xboxem 360 pod pachą oraz wieeelkim
pudłem z grami, padami, kinectem etc i
zapytał, czy potrzebuję pomocy przy podłączeniu tego cuda do mojego telewizora
! W czwartek wspominałam, że może uzbieram kasę na xboxa, bo chciałabym pograć,
a że on ma dwa xboxy , postanowił wstawić mi jednego do pokoju ^^ Best host dad
ever !
... było też tradycyjne oglądanie futbolu amerykańskiego !
<33333
a tu macie vloga z parady :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz