niedziela, 31 sierpnia 2014

Podróż do USA



25 sierpnia o godzinie 4:00 AM pojawiłam się na lotnisku w Warszawie. Sama. Moja rodzina nie miała możliwości mnie pożegnać, mama tylko podjechała pod halę odlotów, ucałowała mnie i odjechała. Dzięki bogu, ponieważ dzięki temu uniknęłam mazgajenia się, jak dziecko. Nic z tych rzeczy, buziak, dwie łzy, spiąć poślady i do przodu. Godzinę kręciłam się na wszystkie możliwe strony, ponieważ nie miałam pojęcia, skąd wezmę kartę pokładową, gdzie mam się odprawić i tak dalej. Pomimo stresu i ogólnego zagubienia, udało mi się dotrzeć przed moją bramkę odlotów na pół godziny przed boardingiem. Tam też zauważyłam dwie dziewczyny, które na 100% miały wylądować ze mną w jednej szkole, aczkolwiek słowem się do nich nie odezwałam, bo jakoś suczo się patrzyły. 

O 6:30 wyleciałam do Niemiec, gdzie czekała mnie przesiadka. Lot trwał 1,5 godziny, w Monachium otrzymałam w gratisie 4 godziny przerwy, więc skoczyłam na lunch, pokręciłam się po sklepach, poleżałam (tak, tam mają wiele miejsc do odpoczynku. Darmowych) . Do dziewczyn z Polski wciąż się słowem nie odezwałam.
Ok 12:00 przyszedł czas na lot do Nowego Jorku. Trwał 9 godzin, dostałam zajebiste miejsca w pierwszym rzędzie, więc mogłam wyciągnąć kopyta, aczkolwiek siedziałam obok chłopaka, któremu śmierdziało z ust, więc podróż nie była w 100% przyjemna. W trakcie lotu co godzinę proponowano różne soki, wodę, colę, colę zero, nawet białe i czerwone wino, przekąski typu precle, gorące, mokre chusteczki (tak, wszystko za darmo). Serwowano również dwa solidne posiłki – można było je wybrać spośród dwóch opcji. Wzięłam ravioli w sosie szpinakowym, sałatkę, bułkę, masło, ser pleśniowy, sernik cytrynowy i gorącą herbatę ( do wyboru był jeszcze gulasz z tymi samymi dodatkami), drugi gorący posiłek, to zapiekanka. Jedna była z mięsem, natomiast wegetariańska miała sporo warzyw i wyglądała, oraz pachniała apetyczniej. Ogólnie rzecz biorąc – wszystko było całkiem dobre. Po obiedzie wypiłam nawet mojego ostatniego drinka.

Na JFK w Nowym Jorku – masakra. Kolejka do sprawdzenia wiz była ogromna, czekałam ok 1,5 godziny na to, by móc spokojnie opuścić lotnisko. Przy wyjściu czekał koleś z różową tabliczką ”Cultural Care Au Pair”, który zabrał nas do szkoły. Bus kursował od dwóch dni między lotniskiem, a campusem, ale oczywiście właśnie przy moim transporcie opona musiała eksplodować. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi i czekaliśmy dobre 1,5 godziny na pomoc drogową. Wtedy też się przełamałam i stwierdziłam, że zagadam do ludzi z Polski, bo ocipieję.
O 20:30 dojechaliśmy na miejsce …  St. John’s University, Oakdale, Long Island, New York. Pierwsze, co zobaczyłam po opuszczeniu busa, to stado sarenek hasających po idealnie przyciętym trawniku.

mój lunch na lotnisku :

 wpierdzielando w samolocie + "Diabeł ubiera się u Prady" :

 Yeah, wymienili nam oponę :