niedziela, 21 września 2014

Jedzenie, czyli to, co AncyMoon lubi najbardziej.




Nie będę się teraz rozpisywać na temat jedzenia dostępnego w sklepach, czy upodobań Amerykanów (to w innym wpisie), a skupię się na tym, co ja tutaj jadam. Przed wylotem do USA myślałam, że codziennie będę się raczyć jajkami z bekonem, kolorowymi płatkami śniadaniowymi i popularną kanapką peanut butter & jelly. Ahh, te stereotypy :D  pomimo tego, że peanut butter & jelly to naprawdę rewelacyjne połączenie smaków, jadłam to zaledwie 3 razy i to podczas pierwszego tygodnia w NY. Może dlatego, że w domu nie mamy tej galaretki (jelly) hahaha .
 
Wciąż ciężko mi przywyknąć do tego, jak wygląda lunch i kolacja i w jakich godzinach są spożywane. Całe życie jadłam obfity obiad ok 15:00, lżejszą kolację ok. 20:00 … a tutaj lunch jest naprawdę skromny, w dodatku spożywany ok godziny 12-13, później dłuuuga przerwa, podczas której można dorwać tzw. snack w postaci krakersów, jakiegoś owocu lub kawałka sera (mozzarella stick). Kolacja podawana jest ok 18-19 i jest najbardziej obfitym posiłkiem w ciągu dnia. W domu jemy w miarę zdrowo – codziennie jest surówka i niskokaloryczny dressing do wyboru, gotowane na parze warzywa (groszek, marchewka, brokuły, kalafior), a reszta zależy od tego, kto akurat dyżuruje na kuchni. Czasami mamy pieczonego łososia z kaszą kuskus, innym razem pieczone mięso w sosie, lasagne, czy kotlety z piersi kurczaka z puree ziemniaczanym. Nie narzekam, jest smacznie. Raz w tygodniu zamawiamy jedzenie z dobrej, chińskiej restauracji (makaron z sosie orzeszkowym, smażony ryż z warzywami, kurczak w cieście w sosie cytrynowym, kurczak gotowany z brokułami i kilka innych rewelacyjnych dań), natomiast w każdy piątek jemy pizzę. Tak się przyjęło, że mamy „pizza Friday”. 

W weekendy przeważnie jadam kolację poza domem i te posiłki wypadają najgorzej pod względem kaloryczności (pod względem smaku są zajebiste).  W tym momencie dla przykładu zaserwuję Wam kilka zdjęć moich posiłków z ostatnich dni : 

ŚNIADANIE 
(duuużo owoców każdego dnia)

Truskawki, jeżyny, maliny, borówki, banany, niskokaloryczny jogurt waniliowy, pełnoziarnisty gofr i ryż na mleku. Do picia woda z lodem.

 Sok pomarańczowy 100%, truskawki, borówki, niskokaloryczny jogurt waniliowy, pełnoziarnisty chleb (prawdziwego chleba nie widział...) z masłem orzechowym.

Sok pomarańczowy 100%, woda z lodem, owsianka z borówkami i truskawkami.


  LUNCH

3 rodzaje sera, pomidorki koktajlowe, zielenina, pieczony indyk i jakaś kupna sałatka z kaszą kuskus, szpinakiem i kukurydzą.

 Bywa, że lunch jest gorszy, kiedy wychodzę na miasto - tutaj dwa rodzaje pizzy.


 KOLACJA (ta z weekendów)

Club Sandwich z indykiem (spójrzcie ile tego indyka !), rewelacyjne, chrupiące frytki i niestety sos majonezowy :D do picia woda z lodem i cytryną.

Bardzo dobry burger w stylu greckim z sosem tzatziki, serem feta i dużą ilością warzyw. Mięso było przepyszne, bułka lekko słodka. Frytki chrupiące z zewnątrz i miękkie w środku. Po tej kolacji poszłyśmy się doładować kalorycznie do Starbucksa na pikantną Chai Tea Latte. Hahaha.

1 komentarz:

  1. Ale mi smaka zrobiłaś tym śniadaniem! :D Mam nadzieję, że jak rozpocznę program będzie podobnie :P
    Pozdrawiam
    Adam :]

    OdpowiedzUsuń