“The Elf on the Shelf” to książka wydana w 2005 roku wyjaśniająca,
w jaki sposób Święty Mikołaj dowiaduje się, czy dzieci były grzeczne i czy
zasługują na prezenty pod choinką. W jaki sposób to wszystko się odbywa ? Otóż
do każdego domu wysłany zostaje mały elf, który obserwuje dzieciaki w czasie od
Święta Dziękczynienia, aż do Bożego Narodzenia i co wieczór zdaje relację Świętemu
Mikołajowi. Dzieci widzą elfa każdego dnia w innym miejscu, jednak nie mogą go
dotknąć… W książce chłopiec, który nie wierzy w Mikołaja, dotyka elfa, a wtedy
ten traci swoją moc i nie może wrócić do domu. Historia fajna, nieprawdaż ? Na podstawie książki został
stworzony też film, tradycja elfa w domu bardzo silnie się tu zakorzeniła i
każdy rodzic kupuje książkę wraz z małym elfem dla swoich pociech (oczywiście
dzieciaki nie wiedzą, że elf jest w zestawie haha). Obecnie w sklepach można kupić
też masę ubranek dla elfów, by troszkę zmienić ich wizerunek. Co roku dzieciaki
nazywają swojego elfa inaczej. Nie wiadomo też, czy będzie to chłopiec, czy
dziewczynka (dziewczynka to chłopiec w spódniczce :D ). U nas w tym roku pojawiła się urocza Snowflake,
która co kilka dni zmienia ciuchy, ponieważ mamy dla niej ze trzy spódniczki,
bezrękawnik i szalik. Każdego ranka, dziewczynki wstają z łóżek i biegają po
domu w poszukiwaniu swojego elfa, który codziennie siedzi w innym miejscu. Czasami, gdy są niegrzeczne, staram się
przywołać je do porządku przypominając, że elf je obserwuje i wszystko przekaże
Mikołajowi, jednak szczerze Wam powiem, że jakoś specjalnie to to nie działa …
:D Dobrze wiedzą, że i tak dostaną prezenty. Szczwane bestie ! :D
poniedziałek, 8 grudnia 2014
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Thanksgiving !
Zeszły tydzień był dla mnie masakrycznie trudny. Dziewczynki
były chore, godzin pracy więcej, niż zawsze, stawałam na rzęsach, chciałam wyć
do gwiazd, do tego PMS, więc miałam ochotę się schować do szafy i powiedzieć,
że mnie nie ma, że się zgubiłam, wyjechałam , cokolwiek … Jednakże przetrwałam,
wciąż żyję i z nowym tygodniem mam się lepiej.:))
W czwartek wstałam o 6 rano, żeby pojechać do miasta zobaczyć
coroczną paradę Macy’s z okazji święta Dziękczynienia. Tłok, smród, do tego
mróz nie do wytrzymania. Na domiar złego zgubiłam bransoletkę, którą dostałam
od mojej mamy przed wyjazdem, wiec do wkurwienia dołączył smutek. Parada sama w
sobie była świetna. W życiu nie widziałam czegoś podobnego, jednak po godzinie
stamtąd uciekłam, ponieważ miałam wrażenie, że za chwilę zamarznę. Musiałam się
przemęczyć, ze względu na to, że było to moje pierwsze święto dziękczynienia w
życiu i po prostu bym sobie nie darowała, gdybym tam nie pojechała. Po powrocie do domu chwilę odpoczęłam,
przebrałam się i udałam się do nowego domu rodziców mojego host taty. Na
szczęście mieszkają po drugiej stornie pola golfowego, więc są to może 3 minuty
drogi samochodem. Kolację zjedliśmy w małym, ale bardzo zżytym gronie –
dziadkowie, prababcia (Polka!), moi host rodzice, dziewczynki i ja. No i
oczywiście Dakota (pies), która jest traktowana, jak członek rodziny ! Był indyk, były warzywa, były ciasta, nawet
kieliszek wina. Przed rozpoczęciem jedzenia każdy musiał powiedzieć, za co jest wdzięczny :) jedni dziękowali za zdrowie, inni za wspaniałą rodzinę, ja natomiast jestem wdzięczna za ten rok ... za to, że spełniam swoje marzenia, że jestem szczęśliwsza, niż kiedykolwiek, że nawet, gdy mam trudne dni, czuję się po prostu spełniona. Podczas tej kolacji niewątpliwie odpoczęłam psychicznie …
pośmiałam się, pogadałam i czułam się, jak w rodzinie. Bardzo pozytywnie !
Jeżeli ktoś się orientuje, to w piątek po święcie
dziękczynienia jest tzw „Black Friday”, czytaj: wieeeelkie wyprzedaże. Co lepsze, czarny
piątek zaczyna się już w czwartek wieczorem haha. Ok 22:00 udałyśmy się z Livią
do centrum handlowego, kupiłyśmy pierwsze prezenty gwiazdkowe, trochę ubrań….
Do domu wróciłam po 1:00 w nocy obładowana siatami i ze zdecydowanie lżejszym
portfelem. Następnego dnia wieczorem pojechałyśmy jeszcze do Targetu, gdzie
znowu kupiłam trochę ubrań… jak tu sobie odmówić, gdy sweter, który normalnie
kosztuje 42$ nagle możesz nabyć za 17$,
koszulę z 35$ za 9$, koszulki po 7$ … po prostu nie dało się przejść obok tego
obojętnie. Ponadto zakupy mnie uszczęśliwiają, a musiałam się jakoś zadowolić
po trudnym tygodniu. Najgorsze jest to, że wciąż mam masę prezentów do
kupienia, wciąż muszę kupić sobie kurtkę oraz buty na zimę, powinnam też odłożyć
na jakieś wakacje, a tu bieda w oczy zagląda… niecałe 300$ na koncie, co robić ? Jak żyć?
Muszę czekać do czwartku na wypłatę i kupować wszystko stopniowo.
By zakończyć optymistycznie – w sobotę wieczorem do mojego
pokoju zapukał David (mój host tata) z xboxem 360 pod pachą oraz wieeelkim
pudłem z grami, padami, kinectem etc i
zapytał, czy potrzebuję pomocy przy podłączeniu tego cuda do mojego telewizora
! W czwartek wspominałam, że może uzbieram kasę na xboxa, bo chciałabym pograć,
a że on ma dwa xboxy , postanowił wstawić mi jednego do pokoju ^^ Best host dad
ever !
... było też tradycyjne oglądanie futbolu amerykańskiego !
<33333
a tu macie vloga z parady :)
niedziela, 23 listopada 2014
Słodkie lenistwo, kino i wszystko po trochu !
Witam !!! Troszkę ostatnio przycichłam, aczkolwiek w
czwartek mamy Święto Dziękczynienia, więc niewątpliwie jakaś notka zawita na
zapomnianym, zakurzonym blogu haha .
Nie mogę się usprawiedliwić tym, że jestem zarobiona, ale
troszkę się rozleniwiłam. Od dwóch dni planuję zagrać w simsy, albo w końcu
dokończyć „50 Shades of Gray” i na planach się kończy, bo finalnie leżę w łóżku
i patrzę w sufit.
Poznałam ostatnio sporo nowych osób – kilka au pair z mojego
miasteczka oraz garstkę tutejszej młodzieży, więc praktycznie codziennie gdzieś
wychodzę. Nawet siłownia poszła w odstawkę, z czego wcale się nie cieszę, bo
bywam tam może dwa razy w tygodniu, a w restauracjach - każdego dnia :D Słodkie lenistwooo… Dla przykładu dziś
wróciłam do domu o 5 nad ranem, spałam do 13:00, do teraz (17:40) siedzę w
piżamie i odpoczywam, aczkolwiek muszę się powoli zbierać, bo umówiłam się z
dziewczynami na kolację w Cheesecake Factory.
Ostatnio byłam też w kinie na „Beyond the Lights” oraz
wczoraj - na trzeciej części Igrzysk Śmierci – „Mockingjay: part 1” . Oba filmy
bardzo fajne. W zasadzie mam wrażenie, że ten pierwszy został lepiej ukazany w
trailerze, ale i tak bardzo miło się go oglądało. Po wczorajszym wyjściu z
sensu kątem oka oglądałam koncert Jessego McCartneya oraz wieeelką, pięknie
udekorowaną choinkę w centrum handlowym, które do złudzenia przypominało mi
outlet w Piasecznie pod Warszawą ! Śpiewałyśmy
z dziewczynami „All I Want for Christmas is You” i pomimo tego, że mamy
listopad, poczułam po raz pierwszy w tym roku świąteczną atmosferę J Amerykanie kochają
święta i zaczynają stroić domy, sklepy, zakładać świąteczne swetry, piec
ciasteczka – bardzo wcześnie. Mi się to podoba, jest tak optymistycznie i
ciepło ! ^^ W Starbucksie mamy już świąteczne kubeczki ! <soExcited> Czuję, że muszę sobie
kupić wielki sweter z reniferem …oraz cały outfit na zimę, ponieważ wieczorami zamieniam się w kostkę lodu !
Dla tych, którzy chcą być jeszcze bardziej na bieżąco z całym moim jedzeniem, wychodzeniem, spotkaniami itp - zapraszam na Snapchata ! Mój login to : ancys94 . Codziennie dodaję jakieś snapy do historii, więc jeżeli ktoś jest zainteresowany - witam z otwartymi ramionami haha :D
czwartek, 13 listopada 2014
Koncert The Pretty Reckless !
8 listopada przyjechała do mnie moja Grażyna z Connecticut
(Ada!), dzień spędziłyśmy bardzo miło, bo jedząc. Najpierw lunch w naprawdę
świetnej „Famous Famiglia Pizzeria” na Manhattanie (pół lokalu w autografach i
zdjęciach znanych ludzi! fartownie usadziłyśmy się pomiędzy Adamem Sandlerem, a
drzwiami do męskiej toalety!), następnie cannoli i sernik w jakiejś kawiarni. Po
doładowaniu się energetycznym, przeszłyśmy na Times Square, gdzie mieści się
Best Buy Theatre.
Powiem Wam, że dobry rok wyczekiwałam dnia, w którym będę
mogła zobaczyć The Pretty Reckless i wspaniałą Taylor Momsen na żywo. Jak
bardzo się ucieszyłam, gdy jeszcze w lipcu zobaczyłam, że grają w Nowym Yorku.
Brak słów. Kupiłyśmy bilety VIP po 100$ za sztukę na dwa miesiące przed.
O godzinie 6:00 zostałyśmy
zabrane bocznym wejściem (razem z milionem innych osób) na spotkanie z
zespołem. Całe dwie minuty w towarzystwie kobiety moich marzeń – umarłam. Zamieniłam
kilka słów z basistą, powiedziałam Taylor, jak piękna jest w moich oczach,
zrobiliśmy fotkę (na którą wciąż czekam!) i po szczęściu. Myślałam, że serce
wyskoczy mi z klatki piersiowej, wspaniałe uczucie. Po wyjściu z pomieszczenia,
gdzie siedział zespół, dostałyśmy koszulki, opaski na rękę z logo zespołu oraz
plakaty z autografami i zabrano nas na główną salę, gdzie miałyśmy chwilę, by
ustawić się przy samych barierkach. No dobra, przed nami stały jeszcze jakieś
dwa karakany z tłustymi włosami, ale nam nie zasłaniały, bo my wysokie
dziewczyny jesteśmy. Przynajmniej amortyzowały uderzanie o barierki.
Przed koncertem TPR były jeszcze dwa suporty – jeden beznadziejny,
drugi – Adelitas Way - świetny ! Wokalista porwał tłum, laski szalały, staniki
latały, prawdziwy rock’n’roll. O 23:00, kiedy selekcja naturalna zrobiła swoje
i kilka osób zostało wyniesionych z sali nieprzytomnych , nareszcie
doczekaliśmy się gwiazdy wieczoru ;) Jako VIPy miałyśmy to szczęście, że
obsługa koncertu nas poiła zimną wodą, bo gdyby nie to, zapewne nas też by
wynieśli. Było potwornie gorąco, duszno, a tłum napierał na nas, jak głupi. W dodatku sporo osób uskuteczniało tzw "crowd surfing", czyli rzucanie się w tłum, który niesie ich pod scenę. Jakaś gruba bijacz spadła mi na głowę i walczyłam z potwornym bólem szyi przez kolejne 3 dni. Ostatecznie jednak miałam w nosie, że jestem cała mokra od potu (mojego, innych,
wszystko jedno…), że moje włosy wyglądają, jakby ktoś nimi umył podłogę, a moje
nogi nie dają rady dłużej stać w pionie. Kiedy zobaczyłam Taylor centralnie
przede mną, żaden ból już nie miał znaczenia. Zespół ma ogromne pokłady
energii, a głos Tay powala na kolana. Byłam podjarana, szczęśliwa i nikt mi tych
wspaniałych wspomnień nie odbierze. Koncert skończył się po północy.
Następnego dnia obudziłam się ze zdartym gardłem i z
katarem, z którym do tej pory walczę… ale było cudownie <3 Kolejne marzenie spełnione !!! Zdjęcie z zespołem wstawię za kilka dni, jak się go w końcu doczekam...
na koniec tak czysto :D
i my takie piękne i rześkie...
piątek, 7 listopada 2014
Moje pierwsze Halloween !!
W USA Halloween obchodzone jest z wielkim rozmachem. Domy
ociekają sztucznymi pajęczynami, pająkami, szkieletami i innymi dekoracjami już
na miesiąc przed . Swoją drogą muszę przyznać, że Amerykanie mają bzika na
punkcie dekorowania domów … Ze względu na to, iż była to moja jedyna szansa, by
doświadczyć tego wszystkie na własnej skórze po raz pierwszy w życiu,
postanowiłam się przebrać i iść razem z dziewczynkami na „trick or treat”,
czyli popularne „cukierek, albo psikus”, zamiast na jakąś imprezę. Zawsze
myślałam, że te cukierki zbiera się wieczorem, tymczasem młodsze dzieci
rozpoczynają chodzenie po domach ok 15:00.
Stroje dziewczynek były gotowe od kilku dni. Samatha
przebrała się za Elsę, Katie … również za Elsę (co trzecia dziewczynka
miała to samo przebranie… jakaś paranoja),
natomiast Alexis była najsłodszą czarownicą, jaką kiedykolwiek widziałam. Ja zrobiłam
swoje przebranie za naprawdę małe pieniądze, ponieważ po prostu kupiłam paczkę
żelatyny, butelkę gliceryny i paletkę z dziwnymi kolorami do charakteryzacji
oraz bluzę za 4$, którą porwałam i wymalowałam plakatówkami. W 20 minut przemieniłam się w zombie ! Dziewczynki
niestety nie zareagowały za dobrze, ponieważ bały się, jak jasna cholera. Sam
płakała przez dobre pół godziny i nie chciała na mnie nawet spojrzeć.
Bliźniaczkom o wiele łatwiej było uświadomić, że to tylko maska i że pod całą tą
żelatyną wyglądam tak samo, jak zawsze.
O godzinie 15:45 wyruszyłyśmy razem z rodzicami i masą
innych dzieci na zbieranie cukierków. Mam wrażenie, że wyglądałam, jak
upośledzona biegając podekscytowana z 6 latkami i stojąc w kolejkach po
słodycze. Moi towarzysze sięgali mi do biodra … bałam się, że nikt nie będzie
mi chciał wrzucać cukierków do torby, ale ludzie okazali się baaardzo
przyjaźnie nastawieni nawet do tak „dużego dziecka”, jak ja. Pytali o moje
przebranie, robili mi zdjęcia, wołali rodzinę, by mnie zobaczyli, prawili mi
komplementy. Czułam się baaaardzo miło ! Uzbierałam sporo słodyczy :) Wieczorem
miałyśmy jechać z Livią na paradę na Manhattanie, jednak nie wyrobiłyśmy się na
pociąg i postanowiłyśmy sobie odpuścić i po prostu iść po raz kolejny na Trick
or Treat. Dołączyła do nas również moja nowa amerykańska koleżanka ( ;) ), którą poznałam przez Internet. Także zombie,
kościotrup oraz sexowna motocyklistka wyruszyły na zbieranie cukierków już po
ciemku i ku memu zdziwieniu ludzie wciąż byli pozytywnie nastawieni, pomimo
tego, że jesteśmy troszkę za stare na tą tradycję. Wieczór zakończyłyśmy jedząc
burgery w Five Guys, po powrocie do domu okazało się, że mam zapas słodyczy na
pół roku :D przyjemnie ! Zbyt wielu zdjęć
z tego wydarzenia niestety nie mam, ponieważ byłam zbyt pochłonięta
bieganiem za słodyczami …
tyyyyle dobroci !
Subskrybuj:
Posty (Atom)