25 sierpnia o godzinie 4:00 AM pojawiłam się na lotnisku w
Warszawie. Sama. Moja rodzina nie miała możliwości mnie pożegnać, mama tylko
podjechała pod halę odlotów, ucałowała mnie i odjechała. Dzięki bogu, ponieważ
dzięki temu uniknęłam mazgajenia się, jak dziecko. Nic z tych rzeczy, buziak,
dwie łzy, spiąć poślady i do przodu. Godzinę kręciłam się na wszystkie możliwe
strony, ponieważ nie miałam pojęcia, skąd wezmę kartę pokładową, gdzie mam się
odprawić i tak dalej. Pomimo stresu i ogólnego zagubienia, udało mi się dotrzeć
przed moją bramkę odlotów na pół godziny przed boardingiem. Tam też zauważyłam
dwie dziewczyny, które na 100% miały wylądować ze mną w jednej szkole,
aczkolwiek słowem się do nich nie odezwałam, bo jakoś suczo się patrzyły.
O 6:30 wyleciałam do Niemiec, gdzie czekała mnie przesiadka.
Lot trwał 1,5 godziny, w Monachium otrzymałam w gratisie 4 godziny przerwy,
więc skoczyłam na lunch, pokręciłam się po sklepach, poleżałam (tak, tam mają
wiele miejsc do odpoczynku. Darmowych) . Do dziewczyn z Polski wciąż się słowem
nie odezwałam.
Ok 12:00 przyszedł czas na lot do Nowego Jorku. Trwał 9
godzin, dostałam zajebiste miejsca w pierwszym rzędzie, więc mogłam wyciągnąć
kopyta, aczkolwiek siedziałam obok chłopaka, któremu śmierdziało z ust, więc
podróż nie była w 100% przyjemna. W trakcie lotu co godzinę proponowano różne
soki, wodę, colę, colę zero, nawet białe i czerwone wino, przekąski typu
precle, gorące, mokre chusteczki (tak, wszystko za darmo). Serwowano również dwa solidne
posiłki – można było je wybrać spośród dwóch opcji. Wzięłam ravioli w sosie
szpinakowym, sałatkę, bułkę, masło, ser pleśniowy, sernik cytrynowy i gorącą
herbatę ( do wyboru był jeszcze gulasz z tymi samymi dodatkami), drugi gorący
posiłek, to zapiekanka. Jedna była z mięsem, natomiast wegetariańska miała
sporo warzyw i wyglądała, oraz pachniała apetyczniej. Ogólnie rzecz biorąc –
wszystko było całkiem dobre. Po obiedzie wypiłam nawet mojego ostatniego
drinka.
Na JFK w Nowym Jorku – masakra. Kolejka do sprawdzenia wiz była
ogromna, czekałam ok 1,5 godziny na to, by móc spokojnie opuścić lotnisko. Przy
wyjściu czekał koleś z różową tabliczką ”Cultural Care Au Pair”, który zabrał
nas do szkoły. Bus kursował od dwóch dni między lotniskiem, a campusem, ale
oczywiście właśnie przy moim transporcie opona musiała eksplodować. Zatrzymaliśmy
się w połowie drogi i czekaliśmy dobre 1,5 godziny na pomoc drogową. Wtedy też
się przełamałam i stwierdziłam, że zagadam do ludzi z Polski, bo ocipieję.
O 20:30
dojechaliśmy na miejsce … St. John’s
University, Oakdale, Long Island, New York. Pierwsze, co zobaczyłam po
opuszczeniu busa, to stado sarenek hasających po idealnie przyciętym trawniku.
mój lunch na lotnisku :
wpierdzielando w samolocie + "Diabeł ubiera się u Prady" :
Yeah, wymienili nam oponę :